Bielecki Jerzy
(nr obozowy 243)
"Kiedy podszedłem ku niej, odwróciła się raptem i wbiła we mnie ciemne, gorejące oczy, wargi jej poruszyły się szeptem.
- Jurku! Co ty robisz? Boję się.
A potem, jakby dla usprawiedliwienia, dodała:
- Jurku, nie gniewaj się na mnie, ja naprawdę chcę być odważna, robię wszystko, aby się nie bać, ale jakoś mi trudno...
Rozbroiła mnie swoją bezradnością i zrobiło mi się jej żal, toteż dla złagodzenia poprzednich słów powiedziałem:
- Cylusiu, bądź spokojna, połowa ryzyka poza nami. Jeszcze dosłownie kilkanaście minut, a będziemy już przy szlabanie. A wiesz przecież, że z tamtej strony - wolność.
Uśmiechnęła się smutno i przeniosła wzrok na linię dalekiego horyzontu:
- Właśnie najbardziej boję się tego szlabanu. (...)
Po raz ostatni gorączkowo porządkowałem w myślach scenerię mających nastąpić teraz wydarzeń. Wprawdzie na każdą ewentualność miałem przygotowaną odpowiedź, mimo to zdawałem sobie sprawę z mogących przydarzyć się komplikacji. Dyżurujący esesman mógł przecież zaskoczyć mnie pytaniem, na które trudno by było szybko i logicznie odpowiedzieć. Mogły też zwrócić jego uwagę nienaturalność i brak swobody w mym zachowaniu, a wtedy mógłby zażądać Passierscheinu, którego przecież z wielu względów nie byłem w stanie zorganizować. "Mój" mundur mógł wzbudzić podejrzenia - był zbyt nowy. Najbardziej jednak niepokoiła mnie przepustka, na której przecież dokonałem przeróbek.
- Aha, przepustka - machinalnie dotknąłem prawej kieszonki bluzy i zdrętwiałem. Stanąłem w miejscu jak wryty. Nogi ugięły się pode mną. Na twarzy poczułem chłód. Drżące ręce poczęły przeszukiwać kieszenie. W głowie miałem chaos, ogarnęło mnie przerażenie.
Nie ma przepustki! Co teraz robić?! Wracać? To niemożliwe, to ponad moje siły...
Cyla uszła jeszcze z pięć metrów i spostrzegłszy, że stoję, zatrzymała się także. Na szczęście nie zdawała sobie sprawy z rozmiaru zagrożenia, jakie zawisło nad naszymi głowami.
Przepustka nie mogła mi przecież zaginąć - podpowiadał rozsądek. Powoli zacząłem porządkować szczegóły zaistniałych dotąd wydarzeń. A więc po włożeniu munduru powinienem przełożyć ją z portfela do kieszeni. Czy tego nie zrobiłem?
- Tak, tak z pewnością!
Iskra nadziei zatliła się w głębi duszy. Drżącą ręką sięgnąłem po portfel. Przerzuciłem skórzane przekładki.
- Jeeest! - doznałem ogromnej ulgi, choć napięcie nerwów pozostało. Biorąc w płuca głęboki oddech, niczym po ciężkiej pracy, włożyłem przepustkę do kieszonki i otarłszy z czoła pot ruszyłem w dalszą drogę. Nikt nie jest wstanie sobie wyobrazić, ile kosztowała mnie ta krótka chwila niepewności".
Jerzy Bielecki, "Kto ratuje jedno życie"

 

 

[powrót na górę]


Jan Bieniek
Najciekawsze urywki:

„W naszym rodzinnym domu odbywały się wieczorami spotkania. Przychodzili różni ludzie. Nie wiedziałem po co. Pierwszy raz spotkałem partyzanta w maju 1943 roku. Wracałem z kościoła. Była niedziela, ładny dzień. Szedłem z kilkoma kolegami przez wieś Zabrzeże. W pewnej chwili pojawił się za nami sołtys na rowerze. Kiedy był na zakręcie ze stodoły stojącej obok drogi, wybiegł żołnierz w hełmie, z karabinem w ręku i z opaską biało-czerwoną na ręce. Zatrzymał sołtysa, a po chwili podniósł karabin i strzelił do niego. Sołtys upadł. Żołnierz pobiegł w kierunku drogi. Uciekaliśmy, gdzie się tylko dało, bo niecałe trzy kilometry od miejsca zdarzenia byli Niemcy.
Ten sołtys był posądzony o kontakty z Niemcami, uczestniczył w organizowaniu wywózki ludzi do Niemiec. Gdy ktoś nie chciał wyjechać przychodził z Niemcami do danego domu i pomagał w aresztowaniu. Podobno ostrzegali go, ale nie reagował.
Znałem Jana Wąchałę, pseudonim Łazik, ale nie miałem z nim kontaktu. Dopiero po wojnie. Prawdopodobnie przebywał i w naszym domu. Słyszałem, że był pierwszym organizatorem ruchu oporu na naszym terenie, że jego pierwszą bronią do walki z Niemcami była dubeltówka, którą zabrano leśniczemu. Jego dalsza działalność jest mi nieznana. Wrócił bodajże w 1945 roku w mundurze żołnierza wojska polskiego w stopniu porucznika. Wtedy poznał moją kuzynkę Marię i ożenił się z nią. Zamieszkali w Zabrzeży. Co robił i czym się zajmował nie wiem. Inni też nie wiedzieli. Któregoś dnia został zastrzelony. Kto był bezpośrednim wykonawca? Mówiono, że to sprawka Ognia. Za co i dlaczego? Nie wiem.”

„Pamiętam dobrze 3 dzień września. To była niedziela. Kiedy wracałem z kościoła zobaczyłem piechotę wojska polskiego idącą w kierunku Krościenka. Tam były już przygotowywane umocnienia do obrony przeciw Niemcom.
Byłem na podwórzu bodajże ze swoim stryjkiem. Usłyszeliśmy huk rozrywających się pocisków w powietrzu i gwizd spadających odłamków. Jeden spadł koło mojej nogi. Był karbowany i ciężki. Ważył około dwudziestu dekagramów. Miałem szczęście, że nie trafił we mnie.
Pamiętam wkroczenie wojsk Niemieckich i ucieczkę naszych żołnierzy. Niemcy na terenie wsi rozkładali swoje tabory.
„Idę zobaczyć niemieckich samców” - powiedział jeden z kolegów.
Wrócił z przestrzelonymi nogami. Mama podarła koszulę, żeby zatamować upust krwi.
Niemcom trzeba było przekazywać świadczenia. Były kontyngenty czyli przymusowe dostawy. Mleko trzeba było odnosić w kankach do mleczarni. Świnie rejestrowano poprzez kolczykowanie, a następnie przekazywano Niemcom. Rolnik za świadczenia dostawał wódkę i papierosy. Hitlerowcom chodziło o rozpicie Polaków. Myśleli, że jak będzie wesoły to będzie pracował.
Nie było masowych aresztowań, obław i wysiedleń. W Kamienicy w miejscowości odległej od Zabrzeży jakieś osiem kilometrów stał Wermacht. Siedzibę mieli w szkole.
Pewnego razu, gdy wracali z Kamienicy w stronę Łącka, w tym samym czasie tata wracał z kościoła, nagle ktoś strzelił w ich kierunku. Niemcy zeskoczyli z wozów i aresztowali każdego, kto był na miejscu. Ojca złapali, jako podejrzanego o ewentualny udział w oporze. Został wywieziony do Nowego Sącza. Wrócił po kilku tygodniach wykończony fizycznie i załamany psychicznie. Starszy brat był skierowany do Baudinstu. Była to grupa młodych chłopców skierowana do pracy na kolei w Nowym Sączu. Byli tam sześć dni a w niedzielę przyjeżdżali do domu. Jeśli chodzi o mnie to dopiero w 1944 roku, kiedy zbliżał się front Armii Radzieckiej zabierano nas do kopania rowów przeciwczołgowych. Byłem skoszarowany w Starym Sączu w klasztorze Kingi. Stamtąd byliśmy dowożeni do pracy przy kopaniu rowów. Nie trwało to długo. Zbliżała się jesień i wyzwolenie. Nas przy kopaniu rowów nadzorowali Ukraińcy. Słychać było samoloty, a w późniejszym czasie oddźwięk artylerii. Niewątpliwie zbliżała się klęska Niemców. Pouciekaliśmy. Ułatwiono nam to. Nie zabierali nas już do pracy i nie wywożono. Każdy wrócił do domu. Przyszła zima. Rok 1944. Natężenie przejazdu wojsk niemieckich w jedną i drugą stronę. Chyba przed Bożym Narodzeniem nasze wojsko zaczęło się zbliżać. Został wyburzony most na rzece w Kamienicy. Niemcy nie mogli uciekać. Spalili tzw. Boczów, część wioski Zabrzeża, bo znowu ktoś do nich strzelał. Niemcy wycofali się w kierunku Nowego Sącza. W Nowym Sączu partyzanci wysadzili zamek, w którym był skład amunicji. Przyszły pierwsze czujki naszego wojska. Oporu na terenie Zabrzeży i Łącka nie było. Kiedy przyszli żołnierze radziccy odczuwaliśmy radość z wolności, cieszyliśmy się, że koniec z rozstrzeliwaniem i łapankami.”

 

 

[powrót na górę]


Edward Klempka

„Miała się pojawić wielka delegacja. Kazali nam wszystko sprzątać i myć. Przynieśli nam słomę do sienników i nowe koce. Zrobili zupę fasolową. To była najlepsza rzecz, jaka mnie spotkała za czasów więzienia - ta zupa fasolowa. Mieliśmy mówić o więzieniu w samych superlatywach. Byłem pod celą numer pięć. Czwórka była nieczynna, bo siedział w niej Lenin. Była tam miska, drewniana łyżka, zdjęcie jego z ukochaną i łóżko na którym leżał. Nie było wstępu do tej celi. Tylko wyższe władze mogły ją zobaczyć. Nagle ruch na korytarzu. Otwierają się drzwi. Wchodzi dwóch pułkowników.
- Jak wam tu jest? - pytają.
Za mną stali Skorupka i Długopolski Jan, który współpracował z partyzantką.
- My byśmy dużo powiedzieli gdyby tych panów tutaj nie było - powiedziałem.
Wyszli. Drzwi się zamknęły.
- Czy mogę zdjąć koszulę - zapytałem.
- Zdejmuj - powiedział Chałgas. Był z Krościenka, pseudonim Nygus.
Ścigaliśmy koszule. Nasze ciała gniły. Tak nas bili. Rana na ranie. Zaschnięta krew. Najgorzej było, kiedy bili nas wojskowymi pasami. Sprzączka się wbijała i wyrywała kawałki ciała. Patrzyli i notowali.
- Panowie oficerowie, ale my tu do jutra nie przeżyjemy. Zabiją nas za to.
Opowiedzieliśmy wszystko. W tym samym dniu na auto pancerne władowali wszystkich chłopaków, przykuli do podłogi łańcuchami i wywieźli na Montelupich.
- Nie dam wam dużych wyroków, ale musicie je odsiedzieć do końca - mówił stary sędzia, który prowadził rozprawę.
Zostałem skazany w 1947 roku. Dostałem jedenaście lat. Pięć za organizację, a sześć za broń.”

Z więzienia wyszedłem w styczniu 1950 roku. Mróz był niesamowity. Nie miałem nic. Byłem bez pieniędzy i bez biletu. Posterunkowy nie chciał nas wpuścić do pociągu. Byłem z kolegą z Katowic. W końcu jednak udało nam się dostać do przedziału. Pojawia się konduktor.
- Nie mam biletu. Wracam z więzienia.
- A za co siedziałeś?
- U Ognia byłem.
Ludzie popatrzyli po sobie. Zaczęli wyciągać jedzenie. Dawali nam kanapki i owoce. Konduktor wziął ode mnie zaświadczenie i poszedł.”

 

„Żydzi byli prześladowani. Nie wolno im było handlować. Gdy przyszedł czas likwidacji Żydów to ludzie im pomagali, za co byli mordowani lub paleni żywcem. W jednym gospodarstwie wykopano dziurę pod drewutnią i tam ukryto trzech Żydów. Byli bardzo bogaci. Wychodzili tylko wieczorem. Właściciel często jeździł do Bochni, do Krakowa i przywoził duże torby. Sąsiedzi się zorientowali, że jest coś nie tak i zgłosili ich na gestapo. Otoczono budynek i znaleziono ich w trakcie rewizji. Ludzi wrzucili do jednej izby. Zabili gwoździami okna i drzwi. Oblali budynek benzyną i spalili ich żywcem.
Wszystkich Żydów wywieźli do „Tereski”, gdzie miało siedzibę gestapo ukraińskie. Na placu musieli zostawić swoje rzeczy: torby, walizki, plecaki. Następnie rozbierali się do naga. Do kontroli szły osobno kobiety i mężczyźni. Nad wykopanym dołem była przerzucona deska, na którą wchodzili skazani na śmierć. Kiedy szła matka z dzieckiem Niemiec brał niemowlę za nogi i po uderzeniu w głowę pistoletem wrzucał do dołu. Tam musieli być elegancko poukładani. Wszystkich przysypywali wapnem. Zabito tam tysiące Żydów.
Pewnego razu mój kuzyn Klepmka, pseudonim Kot i dwóch kolegów z Rabki kolegów dostali rozkaz, żeby rozbroić to gestapo. Plac otoczony był drutem kolczastym. Podeszli do bramy i podusili wszystkich Niemców. Zabrali im broń i mundury. Otworzyli bramę i kazali Żydom uciekać. Uciekł tylko jeden. Nazywał się Szyfedryn. Miał zakład mięsny i był z Rabki. Reszta nie uciekła, bali się konsekwencji, myśleli, że zostanie im darowane, ale kiedy przyszła zmiana warty i zobaczyła, co się stało stłukła Żydów na miazgę.”


„W biednej rodzinie w trakcie porodu umarła żona, Troje małych dzieci zostało bez matki. Gospodarz poszedł po księdza.
- Zmarła mi żona. Chciałbym zamówić pogrzeb.
- Nie ma problemu, ale to będzie kosztowało.
- Nie mam pieniędzy proszę księdza. Nigdzie nie pracuję, mam troje dzieci i chałupę pod lasem.
- A co macie w domu? Krowę masz?
- Nie mam.
- Ciele masz?
- Nie mam.
- Konia masz?
- Nie.
- A co masz?
- Kozę.
Ksiądz kazał mu ją przyprowadzić. Na drugi dzień chłop wiózł na wózku żonę w trumnie zbitej z desek. Przejeżdżał przez nasze tereny. Chłopcy go spotkali i pytają:
- Gdzie jedziecie?
- Jadę na pogrzeb. Baba mi umarła.
- A kozę, na co masz uwiązaną?
- Nie mam pieniędzy i ksiądz kazał mi przyprowadzić.
Dwóch chłopaków pojechało po księdza. Założyli mu na szyją powróz i tak szedł przez wieś. Ludzie wychodzili z domów. Klękali, żegnali się i zastanawiali się co się dzieje. Poszliśmy na cmentarz, gdzie była przygotowana trumna. Był też organista. Ceremonia odbyła się szybko, a po niej „Lis” powiedział do wdowca:
- Słuchaj gospodarzu. Idź na folwark księdza i wybierz sobie krowę. Masz małe dzieci. Krowa ci się przyda.
Gazda jednak nie chciał. Poszło, więc kilku chłopaków i przyprowadziło małą krówkę.
- Teraz księżulu odwieziesz tą krówkę i kózkę.
Założyli mu znowu powróz na szyję i znowu szedł przez wieś. Ludzie się żegnali i klękali. Gdy przyjechali na polanę „Lis” przemówił:
- Bardzo nieładnie ksiądz postąpił. Jak można wziąć człowiekowi z trójką dzieci ostatnią kozę i żądać takiej opłaty za pochówek? Teraz ksiądz dostanie za to zapłatę.
Na polanie stał wielki pień.
- Ksiądz się położy.
Zaczął się stawiać. Czynił znaki krzyża, przeklinał nas. Złapało go czterech chłopaków. Założyli mu sukmanę na łeb, ściągnęli kalesony i wyciorem do czyszczenia luf sprawili mu lanie. Następnie kazali mu wracać nie oglądając się za siebie.
- Jeszcze raz zrobisz biednemu człowiekowi krzywdę to cię kropnę - zawołał „Lis”.
W ten sposób nauczyliśmy księdza wiary katolickiej.”

 

 

[powrót na górę]


Apel Władysława Szepelaka wygłoszony w czasie pogrzebu Wincentego Galicy w 2010 roku.

 

Szanowni Państwo!
Minął już rok, jak pochowaliśmy naszych kolegów: Stanisława Frączystego, sławnego kuriera tatrzańskiego, który spoczął na cmentarzu w rodzinnym Chochołowie i Józefa Hordyńskiego – zakopiańczyka, pułkownika, którego urna z prochami znajduje się w Zakopanem na Pęksowym Brzysku.

Jeszcze w 2009 r. było nas czterech ostatnich byłych więźniów osławionej zakopiańskiej katowni więzienia gestapo „Palace”, byłych więźniów KL Auschwitz i innych niemieckich obozów koncentracyjnych. Oba pogrzeby odbyły się w jednym dniu. Ich odejście zostało zauważone i uhonorowane przez nieodżałowanego, wielkiego patriotę śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Dziś żegnamy naszego kolegę, żołnierza, patriotę, lekarza, społecznika, więźnia KL Auschwitz Wincentego Galicę. Wielkie zasługi poniósł Galica dla swojej ukochanej ojczyzny – Polski. Był dowódcą oddziału w wojnie obronnej, który bardzo skutecznie opóźniał agresję Niemców.



Później został kurierem, za swoją działalność konspiracyjną trafił do sławnej katowni Podhala „Palace”, a następnie do niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Auschwitz.

Trzeba się zastanowić, co dalej, bo pamięć ludzka jest bardzo krótka. Stanisław, Józef, Wincenty i ja podjęliśmy trud niesienia i krzewienia pamięci. Na spotkaniach z nami uczestniczyło tysiące młodzieży.

Wincenty Galica walczył o utworzenie Muzeum w willi „Palace” w Zakopanem. Niestety trudno uznać za sukces uratowanie w ostatniej chwili przed całkowitą dewastacją piwnic w „Palace”, w których ściany i podłogi spływały krwią największych patriotów Podhala, gdzie każdy ich centymetr stanowi świadectwo martyrologii narodu polskiego. W piwnicy, do której po przesłuchaniach tych, którzy nie mogli iść sami, ściągano za nogi, a ich głowy uderzały o schody aż do utraty życia.

Za wszelką cenę chcieliśmy ocalić od zapomnienia ofiarę naszych koleżanek i kolegów złożoną na ołtarzu naszej Ojczyzny.

Szanowni Państwo!

Utworzenie w piwnicach „Palace” Izby Pamięci to za mało.

Jako ostatni żyjący więzień katowni „Palace”, stojąc nad grobem jednego z jego kustoszy - w imieniu moich nieżyjących kolegów apeluję do mieszkańców Podhala i do decydentów Zakopanego o rozpoczęcie akcji wykupienia „Palace” na rzecz przyszłego Muzeum Martyrologii Podhalan - utworzonego na miarę potrzeb i naszych oczekiwań, dla następnych pokoleń, ku chwale górali i całego Podhala. Oto nasz testament. Czynię was odpowiedzialnymi za jego wypełnienie!

Żegnam Cię drogi kolego Wincenty z nadzieją spotkania w lepszym świecie, w co głęboko wierzę, bo przecież nie może tak być, by morderców naszych rodzin czekała równa nam zapłata.

W tym roku w dniu 14 czerwca przypada siedemdziesiąta rocznica deportacji pierwszego transportu więźniów z Tarnowa do KL Auschwitz, do którego deportowano ponad 150 tysięcy Polaków i gdzie zostało zamordowanych ponad 75 tysięcy spośród nich. W uroczystościach rocznicowych organizowanych corocznie przez Chrześcijańskie Stowarzyszenie Rodzin Oświęcimskich nie powinno nigdy zabraknąć górali z Podhala. Niejednokrotnie nasza czwórka razem uczestniczyła w tych uroczystościach.

W tym roku drogi Kolego już Cię tam nie będzie, odchodzisz na wieczną wartę. Pokładam wielką nadzieję w Bogu, że miejsce Twoje dzięki wstawiennictwu Królowej Podhala i Podhalan, Matce Boskiej Ludźmierskiej, której byłeś czcicielem, jest już przygotowane dla Ciebie.

Niech ukochana przez Ciebie ziemia podhalańska będzie Ci lekką.

Cześć Twojej pamięci!


Władysław Szepelak, były więzień KL Auschwitz nr 168061 i KL Mauthausen

 

 

[powrót na górę]


Jerzy Widejko

Najciekawsze urywki:

 

„Byłem w stadninie koni, kiedy zobaczyłem lecące samoloty strzelające do uciekających żołnierzy radzieckich. Kryli się po wioskach. Byli wygłodniali. Mimo, że prześladowali ludność to każda gospodyni dała im coś zjeść. Jak nie ugotowanych ziemniaków to jakiegoś placka. Dobroć jednak wynikała ze współczucia, a nie z przyjaźni. Na Wileńszczyźnie każdemu każdy raczej chciał pomóc. Nie dotyczyło to jednak Litwin. Gospodyni nie raz potrafiła polać takiemu twarz wrzątkiem. Rosjanie gubili karabiny i zostawiali w bagnach czołgi. Każde działo miało w zapasie około trzydziestu dużych naboi. Rozbrajałem je. Odkręcałem zabezpieczenia i zapalnik. Pociski nosiłem miejscowemu kowalowi, który wykonywał z nich piękne mosiężne kubki. Za pocisk dostawałem kiełbasę i chleb.

W 1942 roku zmarła moja mama. Trafiłem do ciotki Subocz, a brat do ciotki Rinkiewicz. Było mi ciężko. Musiałem pracować. Młóciłem ziarna cepami. Pasłem bydło, konie, owce. Wujek miał trójkę dzieci. W czasie okupacji trudno było o wyżywienie. Kiedy jego dzieci jadły przy stole ja musiałem siedzieć w kącie. Próbowałem sobie radzić. Spałem na piecu. Kiedy wyczuwałem, że wujek już śpi sięgałem do garnka po ziemniaka lub po coś innego. W jednym pomieszczeniu kiszono mleko. Spijałem z dzbanów śmietanę, a dla zmyłki wpuszczałem kota.

Na nauki kościelne przed pierwszą komunią chodziliśmy do Dziewieniszek. Po drodze widziałem Niemców. Wygolonych, czystych, ubranych. Ich czołgi stały na łąkach. Oblizywaliśmy puszki po konserwach, które jedli. Nieraz dali nam cukierki lub czekoladę. Widziałem pierwszą linię Wermachtu, kiedy wjechała na wieś. Byli kulturalni w stosunku do ludności. Nie było grabieży czy gwałtów jak w przypadku wojsk radzieckich. Na pierwszą linie wysyłano przestępców. Niejednokrotnie za gwałt czy kradzieże byli rozstrzeliwani przez NKWD, które chciało pokazać, że Rosjanie również dbają o dyscyplinę. Kiedy przypadło im Wilno i Lwów powoływali mężczyzn do wojska radzieckiego. Chłopi ukrywali się, żeby tego uniknąć.
Kolejne oddziały niemieckie. Gestapo, SS. Instrukcję mieli podaną z góry. Pierwsze wzięli się za Żydów z miasteczek. Wywozili ich do getta w Wilnie.”

 

„Kiedy w ramach akcji Burza szliśmy na Wilno. Brygada ośmiuset ludzi. Szliśmy w nocy. Widzieliśmy samoloty niemieckie i radzieckie, które strzelały do siebie.
Staliśmy w Nowej Wileńce, sześć kilometrów za Wilnem. Nie brałem bezpośredniego udziału w tych walkach tylko odziały szturmowe, które liczyły po stu ludzi. Dobrze wyszkoleni i wyćwiczeni. Niestety większość zginęła w trakcie przekraczania torów kolejowych, gdzie stał zakamuflowany niemiecki pociąg pancerny. Ostrzelali ich z niego. Zginął tam Siemaszka Zbigniew, brat znanego fotografa. Nasze oddziały praktycznie same zdobyły Wilno. Problem był jednak z umocnieniami i bunkrami. Trzeba było użyć broni pancernej, czołgów i dział. Wobec tego nadeszła armia generała Czernichowskiego, drugiego frontu białoruskiego i wspólnie zdobyliśmy ostatnie bastiony oporu Niemców.
W trzecim dniu zdobycia Wilna miała się odbyć defilada wojsk radzieckich i polskich. Rosjanie kazali się nam wycofać do Nowej Wilejki, a stamtąd do Puszczy Rudnickiej. To kompleks leśny liczący sto pięćdziesiąt kilometrów długości i około sześćdziesiąt szerokości. Jechaliśmy taborami samochodowymi. Czterdzieści samochodów niemieckich, zdobycznych. Oddziały piesze wcześniej osiągnęły skraj puszczy. My posuwaliśmy się pomału, bo szły radzieckie oddziały frontowe. Mieliśmy na samochodach dużo zapasów - żywności, papierosów. Papierosy dawaliśmy żołnierzom radzieckim. Kiedy osiągnęliśmy skraj puszczy dowódca wydał rozkaz opuszczenia samochodów. Naraz jesteśmy otoczeni przez oddziały pogranicza. Pamiętam zielone otoki, oddziały NKWD.
- Ręce do góry, rozbierać się!
Dowództwo i oficerów zaprosili do Bogusz. Chcieli utworzyć dywizję do walki z Niemcami. Podstępem wzięli nas do niewoli. Rozbroili nas i zabrali na łąkę we wsi Rudniki. Kazali trzymać ręce w górze. Ustawiono nas czwórkami, czy ósemkami i prowadzili do Miednik Królewskiej, do obozu przejściowego. W trakcie tego przejścia nie dało się uciec. Prowadzili nas pod bronią. Spaliśmy w kartofliskach, stodołach, majątkach. Byliśmy głodni. Ludzie podrzucali nam chleb. Niektórzy NKWD-ziści odpędzali ich, a niektórzy nie reagowali. Kiedy nie mogłem już iść wzięli mnie na samochód. W Miednikach koło kościoła leżała sterta broni - karabiny maszynowe, broń krótka. Zaprowadzili nas do obozu. Zgromadzono tam siedem tysięcy żołnierzy Armii Krajowej. Spaliśmy pod gołym niebem. Dali nam do jedzenia chleb z trocinami i zupę z buraków pastewnych. Leżałem z innymi partyzantami pod murami. Ci, którzy trafili tu wcześniej mieszkali w barakach poniemieckich, ale w barakach było jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Pełno wszy, pcheł, pluskwy, które jak się spało to wchodziły na sufit, spadały na twarz i gryzły okrutnie. Jak się napiły krwi to były czerwone, a smród, który się unosił był gorszy jak w nieczystej toalecie.”

 

Do oddziału trafiłem przypadkowo. Na wsi u wujka nie było sklepu. Najbliższy mieścił się półtora kilometra w Paszkach i był zaopatrywany przez Niemców. Najwięcej było wódki. Następnie śledzie, karbid do lamp, zapałki. Wujek poszedł do sklepu i nie wracał. To było bodajże w styczniu 1948 roku. Ciocia wysłała mnie po niego. Wchodzę do wioski a tu naraz za węgła wyskoczył wartownik:
- Stój. Kto idzie?
- Swój.
- Po co to tu idziesz?
- Po wujka.
- Jak się nazywa?
- Subocz.
Zaprowadził mnie do chałupy, w której na ziemi leżało zatrzymanych sześciu czy siedmiu chłopów. Partyzanci ich zatrzymywali w obawie przed zdradą. Prosty chłop mógł nieświadomie pójść i zawiadomić policję litewską czy niemiecką. Wartownik Marian Korjewo pseudonim Milimetr pyta:
- A ty chłopcze, po co tu przyszedłeś?
- Szukam wujka Subocza.
- A który to ten wujek?
- Leży tam - wskazałem palcem.
- A gdzie ty nauczyłeś się tak mówić po polsku?
- Przed wojną żyliśmy w Warszawie.
- Masz ty chłopcze rodziców?
- Nie mam. Ojciec zginął na froncie, a mama zmarła. Ja mieszkam z tym wujkiem.
- Chciałbyś ty pójść do polskiej partyzantki?
- Jak najbardziej, ale czy wujek mi zezwoli?
Wujek mówił trochę po białorusku i po polsku.
- Jak chcecie to weźcie go - powiedział po białorusku.
Zaprowadzili mnie do komendanta - kapitana Gracjana Kruka.
- Panie komendancie wśród Litwinów i Białorusinów mieszka polski chłopak. Nie ma rodziców. Zaprowadzili mnie do pracowni krawieckiej, gdzie kazano mi uszyć mundur. Nauczyli mnie salutować i meldować się. Dowódca przydzielił mnie do rusznikarza. Mieliśmy tam różną broń: radziecką, niemiecką, czeską, polską, którą czyściłem. Po naprawie rusznikarz ją sprawdzał i wkładał do skrzyni. Broń była przeznaczona dla partyzantów, gdyby używana im się uszkodziła, a od czasu do czasu do zwiadu.
Żeby wstąpić do partyzantki trzeba było mieć szesnaście lat. Ja miałem jedenaście. Komendant wraz z generałem Wilkiem Krzyżanowskim, który był dowódca okręgu wileńskiego, nowogródzkiego zaakceptowali to. Składałem przysięgę z całą grupą. Miałem mały pistolet Waltera, kaliber 6,35. Nie byłem jednak przeznaczony do walki. Do walki były plutony, a do zwiadu oddziały szturmowe. Mieliśmy trzy oddziały szturmowe, które łączyły się z brygadami. W partyzantce nie było rabunku.”

Kiedy pan myśli, że Kresy nie są już dzisiaj polskie, co pan czuje?
„Mam żal, że państwa zachodnie tak nas urządziły. Stalin żądał, żeby granica znajdowała się na linii Kersona czyli, żeby Lwów i Wilno przypadły Rosji. Żądał również odsunięcia prezydenta Arciszewskiego, generała Sosnowskiego do spraw sił zbrojnych oraz ministra Kukiela i Kota, a w ich miejsce dopuścić do rządów rząd lubelski.
Premier Mikołajczyk odrzucił wszystkie żądania, a historycy w późniejszym czasie pisali, że w pewnym stopniu popełnił błąd. Trzeba było przedłużać rozmowy, żeby Rosjanie byli zdezorientowani, żeby nie rozbrajali naszych akowców, których później wywożono na Syberię do lat pięćdziesiątych.”

 

 

[powrót na górę]

Fundusz Inicjatyw Obywatelskich
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Wtórna publikacja lub rozpowszechnianie treści publikowanych przez Stowarzyszenie
bez uprzedniej pisemnej zgody Zarządu Stowarzyszenia zabronione.
Auschwitz Memento
Narodowe Archiwum Cyfrowe Muzeum Tatrzańskie Miasto Nowy Targ Miasto Zakopane Powiat Tatrzański Powiat Nowotarski