Jan Skowroński (z domu Sral)
Biografia
Skowroński Jan

Jan Skowroński (rodowe nazwisko Sral) - urodził się 16 maja 1933 roku. Ojciec pochodził z Waksmundu, był dyplomowanym kapelmistrz wojskowym. Dostał posiadłość w górach, niedaleko Turbacza i zajął się pasterstwem. Gdy wybuchła wojna, ojciec wraz z synami spędzali owce z hal. Wieczorem wywiózł całą rodzinę do lasu. W październiku 1939 roku, gdy Niemcy rozpoczęli kolczykowanie bydła i trzody, Sralowie wyprowadzili nieoznaczone krowy i owce w góry, gdzie wraz ze zwierzętami zamieszkiwali do 1945 roku. Ojciec Jana od zawiązania się ruchu oporu był jego członkiem. Zaczęło się od potajemnych spotkań Bogdanem Kudelą, potem działał w Konfederacji Tatrzańskiej, w oddziale „Ognia”, nosił pseudonim „Lis”, a potem „Wiatr”. W partyzantce działali również dwaj kuzyni Jana „Zimny” i „Potrzask” oraz ich ojciec „Swak”. Ojciec Jana zginął zima 1943 roku, został zastrzelony w czasie ataku na obóz. Po wojnie Jan nie mógł znaleźć pracy, był szykanowany przez władze komunistyczne. Gdy mówił, ze nazywa się Sral (jak ojciec, wuj i kuzynowie), nazywano go bandziorem z Waksmundu. Jan wędrując po przedsiębiorstwach w poszukiwaniu pracy trafił na kolegę Zygmunta Witosa, który pomógł mu znaleźć zatrudnienie w Powszechnej Spółdzielni Spożywczej, przekształconej później w Gminną Spółdzielnię.

Relacja

- 15 maja zawsze wypędzaliśmy owce w góry pod Turbacz. Na górze całkowitym wypędem zajmował się pasterz. Przez cały wrzesień owce spędzało się z powrotem. Zwyczajem było, że każdy właściciel starał się, żeby wszystkie owce czy krowy miały na szyjach dzwonki.
1 września 1939 roku siedzieliśmy z bratem przed domem. Było przed południem. Usłyszeliśmy echo dzwonków. Schodziło coraz niżej i niżej. Zdziwiliśmy się, że stada już wracają. Usiedliśmy z bratem na dachu bacówki i zaczęliśmy grać - on grał na klarnecie, a ja na bębnie. W ten sposób dodawaliśmy powabu spędzaniu owiec.
Wtem dojrzeliśmy uciekających ludzi. Każdy z zawiniątkiem na plecach.
- Co wy robicie? Przecież wojna wybuchła!
- Jaka wojna?
Pojawiły się samoloty. Jeden przeleciał nad naszą bacówkę. Puścił serię z karabinu maszynowego. Ludzie schowali się do lasu.
Wieczorem ojciec wywiózł mamę, siostry i brata. Miał kartę powołania do Zaborni. Kiedy tam doszedł, punktu zbiorczego już nie było. Gdy wróciliśmy do domu, wokół była już masa wojska niemieckiego. Pierwsze wrażenie nie było złe. Pamiętam, że dostałem sardynki i cukier w kostce. Niemieccy żołnierze wydawali się bardzo kulturalni. Nie dało się odczuć, że to wróg, który morduje. Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy pojawili się gestapowcy. Pamiętam, że ojciec poszedł pożyczyć pieniądze do Stefczyka. Staliśmy z mamą na wprost banku. Gdy ojciec wyszedł z budynku, Niemcy pobili go, bo nie ustąpił im pierwszeństwa. Niewiele brakowało, by go tam zastrzelili, bo spojrzał na nich nienawistnie, hardo.
Od tego zdarzenia ojciec myślał tylko i wyłącznie o tym, że pójdziemy siedzieć w góry. Nie chciał widzieć Niemców. W październiku 1939 roku Niemcy zarządzili kolczykowanie zwierząt. Ojciec wziął niekolczykowane owce i dwie krowy i wszyscy poszliśmy w góry. Siedzieliśmy tam do 1945 roku, do końca wojny.

x

Mój tata był żołnierzem „Ognia” jeszcze w czasach Konfederacji Tatrzańskiej. Przysięgę założyli na polanie. Później dobierali członków. Musiało być dwóch członków, żeby wprowadzić trzeciego. Tajemnica obowiązywała na całego. Potem był z „Ogniem” w AK i Batalionach Chłopskich. „Ogień” był człowiekiem prostym, władczym, odważnym i bardzo sprawiedliwym. Ukończył szkołę podoficerską. Był niezłomny w walce o wolną Polskę.
Dowódcą AK w tym rejonie był Borowy, któremu podlegał porucznik Lech. Zastępcą Lecha był Adam, który wprowadzał w leśnym oddziale dyscyplinę koszarową. Rządził bardziej niż ci, którzy mieli faktycznie władzę. Doświadczył tego mój kuzyn. Meldował się u niego trzy razy z powodu guzika.
Kuzyn był w plutonie egzekucyjnym. Podlegał „Kolasie” i „Wichrowi”. Cała jednostka nadrzędna z Nowego Targu z Borowym na czele dawała cynk o podejrzanych obywatelach, którzy współpracowali z niemieckim okupantem. Jeśli faktycznie taki człowiek kolaborował lub był agentem, na mocy wyroku sądu podziemnego był likwidowany. Raz uczestniczyłem w takiej likwidacji. W pewnym domu był konfident. Miał broń i służył Niemcom. Jego żona sprzedawała tytoń. Zlecono mi, bym sprawdził, czy jest obecny w domu. Dali mi pieniądze na tytoń. Wszedłem do środka. Mężczyzna siedział w drugim pokoju:
- Kto przyszedł? - zapytał.
- Po tytoń przyszli – odpowiedziała kobieta. Odważyła mi tytoń. Zapłaciłem i wyszedłem. Spotkałem się z kuzynem i potwierdziłem obecność mężczyzny w domu. Na drugi dzień mówiono, że konfident został zlikwidowany.

x

Ojciec miał dwa pseudonimy. Początkowo był „Lisem”, a później „Wiatrem”. Miało to związek z umiejętnością tłumaczenia snów. - Mówisz wszystko, co wiatr ci na język przyniesie - ktoś kiedyś powiedział. Bardzo dobrze znał się na zielarstwie.
Po śmierci „Lecha” dowódcą został „Zawisza”. W tym czasie partyzantka bardzo dobrze zaczęła się rozwijać.. Był 1943 rok. Święta Bożego Narodzenia. Jechałem z siostrą w góry do bacówki. Po drodze spotkaliśmy Józka Wilkiewicza z Nowego Targu, który prowadził księdza na nartach. Ksiądz odprawił mszę i wszystkich wyspowiadał. „Zawisza” zwolnił wszystkich do domów. Partyzanci na Luboniu mieli sylwestra. Ogień został z dwunastką swoich ludzi w ziemiance. W Ochotnicy Górnej zorganizowali sobie zabawę. Wracając szli gęsiego, zacierając za sobą ślady. Tak doszli do obozu. Waksmundzki miał dziewczynę w Mszanie Dolnej. Nie wiadomo, czy uzyskał zezwolenie od Ognia, czy nie, ale wybrał się do niej. Był już trochę wypity, ale wziął na drogę litr samogonu. Szedł i śpiewał. Zaczepiło go po drodze dwóch Niemców. - Wszystko powiem tylko mnie nie zabijajcie - powiedział wystraszony.
Szybko zorganizowali obławę. Zegnali mnóstwo ludzi z różnych posterunków. Był między nimi konfident z Ludźmierza, pseudonim „Żmija”. Ogień wystawił straż w kierunku Ochotnicy, ale Niemcy przyszli od strony Rabki.
Ojciec miał wszystko przygotowane. Spakowany plecak, ubranie i karabin. Wybiegając z obozowych ziemianek każdy brał granaty. Ojciec nie wziął. Dostał w nogę. Ukrył się pod zwalonym drzewem. Człowiek z Ludźmierza, konfident, który tam był, widział jego śmierć. Pochowali go partyzanci.
W ziemiance z ojcem przybywał człowiek chory na stawy. Nie mógł iść o własnych siłach. Podsunęli mu paczkę granatów, byle tylko Niemcy nie weszli do środka. Rozsadził się sam ostatnim granatem. Nazywał się Bem, ale nie pamiętam jego pseudonimu.

x

Po wojnie byłem szykanowany przez władze komunistyczne za „grzechy” rodziny, która walczyła z niemcami i tymi, którzy chcieli zaprowadzić w Polsce sowieckie porządki.
- Jak się pan nazywa?
- Sral.
- To pan z tych bandziorów z Waksmundu!
Nie było dla mnie pracy. Bez skutku wędrowałem po przedsiębiorstwach w Nowym Targu. - Powiedz, że skierował cię Komitet Powiatowy - pouczył mnie kiedyś znajomy.
Nie zdobyłem jednak w ten sposób pracy, bo ludzie myśleli, że Komitet przysyła konfidentów. Spotkałem w końcu kolegę, z którym kiedyś współpracowaliśmy. Nazywał się Zygmunt Wiltos. Jeszcze do domu dobrze nie wszedłem, jak przyszła wiadomość, że nazajutrz mam przyjść do pracy. Tak trafiłem do Powszechnej Spółdzielni Spożywczej, przekształconej później w Gminną Spółdzielnię. To było chyba w 1946 roku.

Galeria

Jan Skowroński - Skąd się wzięła tak duża popularność Józefa Kurasia ps. "Ogień"
Fundusz Inicjatyw Obywatelskich
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Wtórna publikacja lub rozpowszechnianie treści publikowanych przez Stowarzyszenie
bez uprzedniej pisemnej zgody Zarządu Stowarzyszenia zabronione.
Auschwitz Memento
Narodowe Archiwum Cyfrowe Muzeum Tatrzańskie Miasto Nowy Targ Miasto Zakopane Powiat Tatrzański Powiat Nowotarski