Stanisława Apostoł (z domu Zawiła)
(Nowy Targ)
Biografia
Apostoł Stanisława

Stanisława Apostoł Zawiła - córka Wincentego i Magdaleny Apostoł z domu Czubernat, młodsza siostra Jadwigi Apostoł. Należała do Konfederacji Tatrzańskiej, zajmowała się przede wszystkim kolportażem drukowanych w domu Apostołów podziemnych wydawnictw „Na Placówce” i „Der Freie Deutsche”. W czasie okupacji wyszła za mąż za Tadeusza Zawiłę również członka konfederacji. Matka Tadeusza miała restaurację w Nowym targu, która była jednym z punktów kontaktowych Konfederacji. 31 stycznia 1942 roku Stanisława została aresztowana wraz z mężem przez gestapo. Po ciężkim śledztwi w „Palace” oboje trafili do KL Auschwitz. Tadeusz zginął w obozie, Stanisława po kilku miesiącach spotkała w nim swoją siostrę, Jadwigę. Obie przeżyły. W kwietniu 1945 roku uciekły z maszu śmierci po Lipskiem. Po wojnie ukończyła studia w Krakowie, ale nękana przez Urząd Bezpieczeństwa, wyjechała w ślad za Jadwigą do Szczecina. Po latach wróciła do Nowego Targu, gdzie zmarła.

Relacja

Ze Stanisławem Apostołem, bratankiem Jadwigi Apostoł, rozmawiają Paulina Wądrzyk i Zbigniew Klima

- Kim pan jest dla osób, o których za chwilę będziemy mówić?
- Chciałbym opowiedzieć historię rodziny Apostołów, czyli mojego dziadka Wincentego, babci Magdaleny oraz ich dzieci - mojego ojca Józefa i jego dwóch starszych sióstr - Jadwigi i Stanisławy (po mężu Zawiła, Tadeusz Zawiła zginął w KL Auschwitz).
Rodzina Apostołów mieszkała w drewnianym domu na peryferiach Nowego Targu pomiędzy ogrodami i stodołami. Przebywali tam dziadkowie, mój czternastoletni ojciec i jego siostra Jadwiga, która wprawdzie pracowała jako nauczycielka na Kresach, ale na wakacje przyjechała do rodzinnego miasta. Ojciec, jako czternastolatek dorabiał w okresie wakacyjnym w tartaku.
1 września 1939 roku o piątej rano nad miastem przeleciał samolot. Zrzucił dwie, trzy bomby na stację kolejowa i odleciał. Ojciec pobiegł do tartaku, ale kazali mu wracać do domu. Nastąpiła ogromna panika. Rano od strony zachodniej jechały już furmanki. Ludzie uciekali przed Niemcami. Udzieliło się to również rodzinie Apostołów. Spakowali, co mieli najcenniejszego i poszli w Gorce. Była piękna, słoneczna pogoda. Usiedli na wzgórzu nad Nowym Targiem. Widzieli, jak przejechał ostatni pociąg przez most kolejowy, który chwilę później wyleciał w powietrze. Kolejny był most drogowy w Czarnym Dunajcu i most drewniany w kierunku Szczawnicy. Tak się zaczęła wojenna rzeczywistość.
Pierwsze spotkanie z niemieckimi jednostkami frontowymi nie było złe. Żołnierze frontowi mieli inne zadania. Kiedy przyjechało gestapo, zaczęły się prześladowania. Odbierano radia, zniknęła prasa. Nastąpiło ogromne przygnębienie, ale ludzie wierzyli, że z nadejściem wiosny Francja ruszy, a Niemców diabli wezmą.
- Kiedy zaczęły się przerzuty ludzi?
- Dziadek przed wojną był znanym działaczem ruchu ludowego i organistą. Został zwolniony przez proboszcza za organizowanie strajków chłopskich przeciwko władzy. Cały czas działał w PSL Piast. Zaczęli napływać pierwsi oficerowie. Przyjeżdżali w cywilu. Chcieli przedostać się na Słowację. Zanim jednak weszli do domu, musieli użyć hasła:
- Czy tu mieszkają Apostołowie, którzy wskazują drogę do nieba?
- Tak, ale mogą tam wejść tylko sprawiedliwi - brzmiał odzew.
Potrzebne było ubranie i wyżywienie. Babcia była krawcową, więc szyła dla nich onuce z fragmentów koców, a jedzenie zawsze znajdowała pod domem - dwa bochenki chleba lub worek mąki. Ludzie udawali, że nic nie widzą, ale pomagali. Kiedy uzbierała się grupa kilku osób, przychodził przewodnik i wyruszali w drogę. Trzeba było ich przerzucić do stacji kolejowej po słowackiej stronie. Przez nasz dom przewinęło się około osiemdziesięciu, dziewięćdziesięciu oficerów.
- Zna pan nazwiska tych oficerów?
- Nie znam, ale wiem, że jeden z nich był narzeczonym ciotki Jadźki. Niestety po wojnie zachorował psychicznie. Dużo ludzi, którzy byli bohaterami podczas wojny, chorowało potem umysłowo. Na ten temat prowadził badania doktor Kempiński.
- Co robili oficerowie oczekując na przerzut?
- Wywoływali duchy... Wywołali ducha Piłsudskiego, który przepowiedział im koniec wojny w 1945 roku. Cyfry na talerzyku wskazały liczby 1945. Wszyscy wybuchnęli śmiechem uznając to za bzdurę. Na wiosnę 1940 roku ruszy Francja i pokona Niemców. Takie były nadzieje.
- Jak technicznie wyglądało przerzucanie ludzi?
- Przewodnikami byli zawodowi przedwojenni przemytnicy. Przemyt odbywał się na Spisz, na Słowację. Przed wojną przeprowadzali konie i inne towary do Polski, a teraz przemycali ludzi. Nie działali za darmo. Z tego się utrzymywali. Każdy musiał zapłacić. Jak ktoś nie miał pieniędzy, to pomagali koledzy. Czasami trzeba było wybłagać u przewodnika przemycenie bez opłaty.
- Czy zna pan inne rodziny, które brały udział w podobnych akcjach?
- W Nowym Targu nie. To był jedyny punkt. Trzeba było mieć dom, a nasz był dosyć duży. Stał na peryferiach, więc nikt do niego nie zaglądał.
- Mówi pan, że przerzuty było zupełnie inne niż kurierstwo. Dlatego, że to było takie dość komercyjne, za pieniądze?
- A kurierstwo nie było za pieniądze? Kurierzy za wykonaną pracę dostawali pieniądze. Musieli się z czegoś utrzymać. Była oficjalna linia kurierska. Na Węgrzech była ambasada polska, która miała pieniądze z polskiego skarbu. Rząd Polski przerzucał pieniądze głównie na potrzeby konspiracji w kraju. Natomiast tu była akcja spontaniczna, czysto obywatelska. Zebrało się parę osób. Przyszedł znajomy: - Przerzućcie mnie.
Potem ktoś się dowiedział i po linii, powiedzmy sobie, patriotyczno-partyjnej powiedział do mojego dziadka, że trzeba kogoś przerzucić. Dziadek miał doświadczenie, bo przed wojną uczestniczył w przyjeździe Witosa do kraju, który ukrywał się w Czechosłowacji. Nikt o tym nie wiedział.
- Mówimy cały czas o końcu 1939 roku i pierwszej połowie 1940 roku. Co było potem?
- Kiedy Francja padła, nastąpiło ogromne przygnębienie. Zimą z roku 1940 na 1941 pojawiły się pierwsze gazetki z Krakowa, które spowodowały powstanie Konfederacji. Pisano w nich, że naród polski walczy i godnie znosi czas okupacji. W tym samym czasie na Podhalu powstała idea Goralenvolk - idea odrębnego państwa góralskiego. Trzeba było z tym walczyć. Ciotka spotkała się z uchodźcą z Bochni, studentem prawa - Tadeuszem Popkiem. Postanowili wydawać gazetki, w których będą uświadomić górali, że Polska jest ich ojczyzną, a Niemcy za parę marnych groszy chcą ich wykorzystać i stworzyć legion góralski. W maju 1941 roku po opuszczeniu więzienia do Jadwigi i Tadeusza dołączył Augustyn Suski. Próbował wrócić z Kresów, gdzie zastała go wojna, do Polski, ale na granicy Generalnej Guberni aresztowali go Niemcy i zesłali do obozu pracy w Sudety. Uciekał dwa razy, po czym został kolejny raz aresztowany i umieszczony w więzieniu w Cieszynie. Po powrocie na Podhale razem z Popkiem i moją ciotką założyli Konfederację Tatrzańską, której głównym celem było uświadamianie górali, że są Polakami; że akcja Goralenvolk i zniemczenie jest absurdem.
- Nie pochodzimy od Niemców, a oni nie mają żadnych podstaw by nam to wmówić – tłumaczyli.
Niemcy potrzebowali „mięsa armatniego”, więc musieli jakoś przekonywać ludzi. We wrześniu 1941 roku do Konfederacji dołączyli porucznik rezerwy Eugeniusz Iwanicki z Raby Wyżnej i major Edward Gött-Getyński z Chrobaczy koło Jordanowa. Powstała Dywizja Górska Konfederacji Tatrzańskiej.
Ważną sprawą była organizacja Dywizji Podhalańskiej. Było rozpoznanie, że w 1939 roku w Zakopanem ukryto broń dla grup dywersyjnych. Nie wykorzystano jej i należało ją odzyskać. Trzeba było jednak znaleźć ludzi, którzy od tak poszliby w las. Oczywiście pójście w las w tym czasie nie miało jeszcze sensu. Był 1941 rok. Nie było typowej, regularnej partyzantki. W tym czasie jakiekolwiek walki z okupantem nie miały sensu. Sens był w zorganizowaniu oddziałów, sformowaniu ich i przeszkoleniu ludzi.
Sama Konfederacja była zorganizowana bardzo mądrze. Obowiązywał system piątkowy. Pięć osób tworzyło Placówkę Naczelną. Każda z nich znała kolejne pięć osób. Te znowu pięć innych, krótko mówiąc - każdy z konfederatów znał tylko swego bezpośredniego dowódcę i maksymalnie czterech podległych mu ludzi.
Walkę ideologiczną zaczęli od rozprowadzania gazetek. Potem było formowanie oddziałów leśnych (bez akcji zbrojnych) i sabotaż gospodarczy, który był bardzo istotny, gdyż Podhale, podobnie jak całą Polskę, wykorzystywano jako dostawcę produktów żywnościowych dla niemieckiego wojska. Chodziło głównie o mięso, mleko i jajka. Przy pomocy zaufanych konfederatów w urzędach gminnych fałszowano spisy rolników, żeby dostarczać mniej towarów. W ten sposób ludziom zostawało więcej żywności.
Wśród konfederatów był wysiedlony z Poznania Aleksander Stromenger. Wraz z Bernardem Mrozem byli redaktorami gazety „Der Freie Deutsche” („Wolny Niemiec”) wydawanej przez Konfederację Tatrzańską i adresowanej do Niemców. Podrzucano ją w miejsca, gdzie stacjonowały ich wojska. W ten sposób okupanci myśleli, że mają dywersję wśród swoich, wśród Wehrmachtu, że jacyś żołnierze założyli konspirację. Nie zorientowali się, że wydawnictwo drukowane było przez Polaków. Po wojnie obie moje ciotki były na procesie szefa gestapo w Niemczech. Tam dopiero wyszło na jaw, jak bardzo denerwowała ich świadomość, że w armii niemieckiej może być placówka oporu. Gazetki się zachowały i po wojnie zostały zarchiwizowane w Muzeum Historii Ruchu Ludowego. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku Sylwester Leczykiewicz zasłużony w organizacji tajnego nauczania w czasie wojny opracował historię Konfederacji Tatrzańskiej i wydał książkę pod tym samym tytułem „Konfederacja Tatrzańska”. Z tego, co udało się stwierdzić Leczykiewiczowi do Konfederacji należało około czterysta osób. W swojej książce wymienia wszystkich imiennie.
- Jaki był udział pana rodziny w tym ruchu?
- Jadwiga Apostoł była sekretarzem i skarbnikiem Placówki Naczelnej. Naczelnikiem był Augustyn Suski, a jego zastępcą Tadeusz Popek. Wszystko było drukowane w naszym domu przy ulicy Królowej Jadwigi 19. Kiedy na strychu drukowano ulotki, babcia siedziała przy maszynie do szycia i śpiewając pieśni nabożne obserwowała ulicę dojściową do domu. W tym czasie dziadek kopał grządki w ogródku. I tak po parę razy dziennie. W ten sposób widział z ogródka ulice dochodzące do naszej ulicy i domu. Kiedy szedł ktoś obcy, zaczynał śpiewać jedną z umówionych piosenek. Babcia od razu dawała znać na strych, gdzie przerywano pracę i wszystko chowano. Tak wyglądał system ostrzegania. Dystrybucja odbywała się z pomocą teściowej mojej młodszej ciotki, Stanisławy, która wyszła za mąż podczas wojny za człowieka z Konfederacji, Tadeusza Zawiłę, który zginął później w KL Auschwitz. Jego matka miała restaurację w rynku i też była zaangażowana w działalność konspiracyjną. Restauracja była miejscem, gdzie można się było spotykać bez zbędnych podejrzeń. Ludzie tam przychodzili i rozdawali ulotki. Siostra również je kolportowała, bo tam pracowała.
- Dlaczego doszło do wpadki?
- Niestety, zawiódł dobór osób. Konfederaci to byli idealiści. Augustyn Suski był znakomitym poetą i człowiekiem szlachetnego charakteru. Wierzył w ojczyznę i w ludzi. Jego i moją ciotkę Jadwigę łączyło uczucie, a mimo to rzekł do niej jednego razu: - Jadziu! Kocham cię. Jesteś dla mnie wszystkim, ale nie mogę założyć z tobą rodziny. Muszę swoje życie poświęcić ludowi, z którego wyszedłem, któremu jestem winien tak wiele. Nie mogę założyć rodziny, ponieważ chcę poświęcić życie tym ludziom.
Któregoś dnia do Suskiego zgłosił się kolega ze studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim - Stanisław Wagner-Romanowski. Zaoferował się, że chciałby pracować dla konspiracji. Był kolegą ze studiów, więc Suski go przyjął. Romanowski jednak robił niewiele. Za to bardzo się wszystkim interesował. O wszystko się dopytywał, wszystko sprawdzał. Wiedział o systemie piątkowym, ale chciał poznać szczegóły. Któregoś dnia namierzono go, jak wychodził całkiem oficjalnie z budynku gestapo w Zakopanem. Doniesiono o tym Suskiemu, ale to go nie przekonało, że Wagner-Romanowski może być zdrajcą. W końcu na podstawie zebranych dowodów wydano na niego wyrok śmierci. Współpracownicy przekonali Suskiego, że Wagner jest zdrajcą. Wyznaczono ludzi do wykonania egzekucji. Mieli zaprosić go na spotkanie, założyć worek na łeb i powiesić pod Turbaczem. Wszystko było ustalone. Ciotka jako sekretarz spisała wyrok na kartce. Następnego dnia Suski powiedział, że jednak wyroku nie podpisze: - Wszystko sobie przemyślałem i nie mam stuprocentowej pewności co do jego winy. Dowody są poszlakowe. Tak nie można.
Egzekucja została odwołana, bo w Placówce Naczelnej Konfederacji decyzje w najważniejszych sprawach musiały zapadać jednogłośnie. Wszystko to działo się jakieś cztery dni przed wielką „wsypą”. Z końcem stycznia 1942 roku gestapo jak po sznurku obeszło domy. Wszystkich aresztowali jednej nocy. Udało się jedynie mojej ciotce, która akurat pojechała do Krakowa na spotkanie ze Związkiem Walk Zbrojnej, który chciał włączyć w swoje struktury Konfederację, bowiem nikomu ona nie podległa. W deklaracji konfederacji napisali oczywiście: „[…] podlegamy Rządowi Rzeczpospolitej Polskiej w Londynie[…]”, ale praktycznie żadnych kontaktów nie było. Jak się dowiedzieli, że powstaje ZWZ, to Jadwiga Apostoł pojechała na spotkanie. W drodze powrotnej zgodnie z zasadami konspiracji nie wysiadła w Nowym Targu, tylko stację wcześniej. Pieszo doszła do miasta i wstąpiła do dzielnicy Niwa, gdzie dowiedziała się o aresztowaniach i szalejącym gestapo. Nie poszła już do domu, tylko uciekła. Ukryła się w lokalnej placówce Konfederacji w Bogdanówce koło Myślenic.
Wkrótce potem dołączył do nie niej Tadeusz Popek, któremu udało się uciec z „Palace”, zakopiańskiej siedziby gestapo. Oboje próbowali nawiązać kontakty z ludźmi z Waksmundu i Nowego Targu. Z szeregowymi członkami Konfederacji, którzy uciekli do lasu. Głównie chodziło o ludzi z Dywizji Podhalańskiej, którzy ukrywali się w Gorcach. Pracowali przy wyrębie drewna. Nie mieszkali i nie nocowali we wsi. Niestety, pojawiło się gestapo i dopadło jedną łączniczkę, która kursowała na tej linii. Stłukli ją, jej matkę i siostrę. Dziewczyna się załamała i doprowadziła gestapo do Jadwigi i Tadeusza. Aresztowano ich i dowieziono do „Palace”. Tadeusz Popek był okropnie katowany w tracie przesłuchania a następnie został rozstrzelany. Jadwigę wysłano z transportem do KL Auschwitz, gdzie spotkała swoją siostrę. Stanisława wraz z mężem została zatrzymana podczas pierwszej fali aresztowań konfederatów 31 stycznia 1942 roku. W obozie obie starały się sobie pomagać.
- Co robiły w obozie?
- Cała książka jest temu poświęcona. Pierwsza opisuje wydarzenia do wpadki, a druga opowiada o pobycie w obozie. Pracowały w Harmężach przy sadzonkach kauczuku. Tam była lżejsza praca i lepsze warunki bytowe, niż w Birkenau.
- Jak doszło do ich spotkania w obozie?
- Bardzo interesująco opisuje to spotykanie Jadwiga w swojej książce. Jej siostra jest już w obozie od pół roku i mimo, że jest młodsza od niej o cztery lata, jest doświadczoną więźniarką. Jadwiga była zawsze typem dominującym. Tamta była raczej cicha i spokojna. Jadwiga po przyjeździe do obozu siada na pryczy i zaczyna śpiewać.
- Tu się nie śpiewa - mówi jej siostra.
- Jak to? Śpiewajmy, żeby podnieść się na duchu.
W obozach (po Auschwitz były jeszcze w Malchov i Leipzig) przebywały do kwietnia 1945 roku, Około 22 kwietnia uciekły z transportu w okolicach Lipska wraz z trzema innymi dziewczynami. Udały się najpierw do ciotki i poprosiły kuzynkę, żeby poszła nastawić matkę na spotkanie z nimi. Do domu przyszła wiadomość, że zabiła je bomba amerykańska. Odbyła się już nawet za nie msza żałobna.
- Jezus Maria! To wy żyjecie? - powiedział mój ojciec, kiedy je zobaczył.
Babcia moja długo wspominała, że kiedy siedziały przy stole, zbierały z obrusu bezwiednie okruszki chleba i wkładały do ust.
- Przecież jest chleb. Jak głodne jesteście, to wam dam.
- Nie, nie jesteśmy głodne.
Taki miały poobozowy odruch. Okruszyna chleba nie mogła się zmarnować.
- Co pana rodzina sądziła o takich osobach jak Wacław Krzeptowski, lider Goralenvolk?
- Co można sądzić? To kreatura i szumowina. W rodzinie Apostołów wszystko, co robiło się wyłącznie dla pieniędzy, było w pogardzie.. Ważne, że robiło się dla ducha i z potrzeby serca. A Wacek Krzeptowski wszystko robił z potrzeby wzbogacenia się i dla zaspokojenia własnych nazbyt wybujałych ambicji. Ciotka Jadwiga potrafiła wybaczyć łączniczce, która ją wydała gestapowcom, bo nie zrobiła tego dla korzyści, ale ze strachu, z chęci ocalenia najbliższych. Wacek był przed wojną prezesem podhalańskich struktur Polskiego Stronnictwa Ludowego, człowiekiem bardzo znaczącym, jednym z liderów górali. I tak szybko zmienił orientację, że zaczął wmawiać góralom, że byli ciemiężeni przez wolną Polskę? Pogardzano nim tutaj. O ile się dało, pogardzano nim znacznie bardziej, niż Niemcami. Z Niemcami można się było nie zgadzać, ale wojnę wygrali, a ten człowiek chciał zrobić karierę i majątek na upokorzeniu i nędzy innych.
- Pana rodzina została w całości aresztowana?
- Schwytali obie siostry. Kiedy Jadwiga uciekła, Niemcy cały czas nachodzili nasz dom, dopytując się, gdzie ona jest. Przychodził też Wagner-Romanowski. Dziadek przed wojną prowadził teatr ludowy w Nowym Targu. Był aktorem i ile razy Niemcy przychodzili i pytali o Jadwigę, odgrywał scenę - pluł i wygrażał na nią. Był przekonywujący:
- Wyrzuciłem ją z domu, bo się źle prowadziła. Codziennie to inny chłop przychodził i każdy miał gorzałę. Ja takiej córki nie chcę. Nie wiem gdzie jest, ale jak ją złapiecie to mnie zawołajcie. Sam jej tyłek dodatkowo spiorę za to, co robiła.
Kiedy ciotkę przesłuchiwali gestapowcy i tłukli, pytając, kogo zna, odpowiadała: - Znam jeszcze Wagnera.
Przestali ją bić i kazali czekać twarzą do ściany. Po godzinie przyszedł Wagner.
- Odwróć się. To ten?
- Tak ten.
To był prawdziwy dowód na to, że Wagner jest zdrajcą. Przychodził jednak do domu Apostołów dalej udając i myśląc, że nikt go o nic nie podejrzewa. Wypytywał nie raz dziadka, gdzie ukrywa się Jadwiga, bo on chce jej pomóc. Któregoś razu dziadek pozwolił sobie odegrać przed nim scenę: - Ona się ukrywa przede mną. Jak ja bym ją dopadł… To przez takich jak ty. Gorzałkę z nią pić umiesz, obmacywać umiesz, brzuch jej zrobić umiesz. Uciekła, bo któryś zrobił jej brzuch. A może to ty?
Złapał Wagnera za plecy obrócił go i dał mu takiego kopniaka, że ten zleciał po schodach na twarz. Dziadek dorwał jakiegoś kija i biegł za nim po ulicy krzycząc: - Jak cię tu jeszcze raz zobaczę, to na policje pójdę i powiem, że dziewczyny deprawujesz.
Kiedy załapali Jadwigę, dziadkowie z rodziną dostali dwa dni na opuszczenie powiatu nowotarskiego. Musieli się spakować i opuścić dom. Pojechali do Czernichowa pod Krakowem. Stamtąd pochodził dziadek. Mieszkali w jednej izdebce u jego siostry. Strasznie się męczyli całą wojnę, bo ciasno było, ale na szczęście nie trafili do obozu.
- A wysyłali jakieś paczki do obozu?
- Wysyłali paczki i listy. Listy były pisane specyficznym szyfrem. Na przykład moja babcia pisała: pani Kiczorowska ma dużo gości. Kiczora to góra pod Turbaczem, a gryps miał znaczyć, że w górach są partyzanci. Wszystko napisane było po niemiecku.
- Po wojnie, komuniści, Urząd Bezpieczeństwa też prześladowali pańską rodzinę?
- Po wojnie ciotka Jadwiga podjęła pracę na Uniwersytecie Ludowym w Szaflarach. To było marzenie jej i Suskiego. Uniwersytet miał działać od października 1939 roku w Tyliczu, ale wybuchła wojna. Po wojnie pojawiła się ogromna szansa na Uniwersytet Ludowy w Szaflarach, czyli w rodzinnej miejscowości Suskiego. Wiadome było, że Jadwiga jedzie tam od razu. Zaczęła się wojna komunistów z PSL-em. Wszystkie uniwersytety i temu podobne instytucje zostały zlikwidowane. Za pracę na Uniwersytecie Jadwiga została aresztowana przez Urząd Bezpieczeństwa. Siedziała przez sześć miesięcy, ale nie mieli jej co zarzucić.
- Co robiłaś podczas wojny?
Opowiadała z całą otwartością o wszystkim. Przesłuchanie trwało kilka dni. W sądzie postawiono jej zarzuty. Została oskarżona o założenie organizacji podziemnej pod nazwą Placówka Naczelna, która miała na celu obalenie władzy ludowej. Tak według UB nazywało się dowództwo Konfederacji, bo słowo konfederacja było dla nich za trudne. Wszystko, co im powiedziała, a co działo się w 1941 roku, oni pisali z datą 1947. Ubawiło ją na rozprawie sądowej, że Konfederacja w Krakowie miała punkt kontaktowy pod „kościółkiem Mariackim”. Ubek, który to pisał, nie miał pojęcia, że „kościółek Mariacki” to ogromna bazylika.
Została skazana na pięć lat więzienia, ale na szczęście weszła amnestia i po miesiącu została zwolniona. Dostała zakaz pracy w szkolnictwie. Tego amnestia jej nie cofnęła. Nawet jak udało jej się gdzieś zatrudnić, po kilku tygodniach przychodziły informacje z UB i na tym jej praca się kończyła. Przeniosła się do Szczecina, ale UB też ją tam sobie upatrzyło. Na szczęście jeden z jej uczniów z Nowogródka był dyrektorem firmy budowlanej w Szczecinie. Zatrudnił ją jako prostego robotnika. Taczkami woziła cement. Były naciski, żeby ją wyrzucił z pracy, ale nie zrobił tego. Skończyła wieczorowe Technikum Budowlane i w tym zawodzie pracowała do emerytury. Wróciła do Nowego Targu w 1985 roku, kiedy pochowała swojego męża. Zmarła w roku 1990.
- Jak wspominała pobyt w polskim więzieniu?
- Mówiła, że inne kobiety były bite. Kiedy na nią się zamierzono powiedziała:
- Pan mnie nie uderzy.
- Dlaczego?
- Przecież władza ludowa nie bije obywateli.
Tym go zaskoczyła. Wspominała, jak inne kobiety chodziły na kolanach, bo miały tak pobite stopy. Opisuje, że siedziała w ciemnej celi, że z nikim nie miała żadnego kontaktu, że kiedy ją aresztowali, nikomu nie dali znać. Po prostu ją zwinęli i słuch o niej zaginął. Kiedy matka jej szukała, ona siedziała parę ulic dalej w ciemnej piwnicy. Dopiero chyba po tygodniu dali znać, że ją mają.
- A co było z jej siostrą?
- Po wojnie skończyła w Krakowie studia ze spółdzielczości i podjęła pracę w zawodzie. Niestety jej rodzina była prześladowana, więc postanowiła wyjechać. Wyjechała do Szczecina, ale wróciła wcześniej niż Jadwiga. Poznała starszego pana z Nowego Targu. Wcześnie wyszła za mąż i tu mieszkała.
- A pana babcia?
- Podczas wojny była krawcową. Szyła najpierw dla tych uciekających na Węgry. Następnie pilnowała cały czas domu, kiedy pracował powielacz. W Czernichowie też żyli z tego, co uszyła. To była jedyna możliwość zarobkowania na wsi, gdzie nie było pracy. Dożyła słusznego wieku. Zmarła w 1983 roku mając osiemdziesiąt dziewięć lat. Dziadek bardzo przeżył wojnę. Po wojnie prowadził jeszcze trochę chór ludowy, ale potem choroba go powaliła i zmarł w 1960 roku. Byłem jego jedynym wnukiem. Chodziliśmy wszędzie razem. Pokurczony i drobniutki opowiadał mi różne historie, uczył mnie śpiewać, robił mi szopkę z kukiełkami, w której razem urządzaliśmy przedstawienia. Wszystko było przesycone treściami patriotycznymi.
- A pana ojciec?
- Ojcu młodość minęła na walce. W 1945 roku w Czernichowie jeszcze przez miesiąc walczył w AK. Miał dziewiętnaście lat. Wspominał, że pilnowali Wisły, żeby nie zamarzła, kiedy Niemcy się wycofywali. Chodziło o to, by nie pozwolić im przez nią wrócić. Ewentualnie ich ostrzeliwać podczas przeprawy. Na szczęście Wisła nie zmarzła. Przyszli Sowieci i ich rozbroili. Został usunięty z wojska, ze szkoły oficerskiej, kiedy jego siostrę aresztowano i uznano za wroga ludowego. Jego kariera skończyła się na funkcji zwykłego żołnierza.
- Dlaczego tak ważne jest przypominanie o historii?
- Obecnie jesteśmy zdominowani przez czynnik materialny. Jak uczy historia - raz jest romantyzm, a raz pozytywizm, czyli raz decyduje duch, a raz materia. To był okres, kiedy decydowały wartości idealistyczne i duchowe. Teraz jest inaczej. Są czynniki materialne. Trzeba pamiętać, przynajmniej tak uważam, żeby zachować pewną równowagę. My im już nie pomożemy. Oni odeszli. Swoje przeżyli, a my nie mamy wpływu na to, co było. Natomiast mamy wpływ na to, co jest teraz i co zostanie po nas. Nie można dać się zdominować jednym wartościom. Zdominowanie przez wartości wyłącznie duchowe też jest szkodliwe. W moim odczuciu korzyści, jakie osiągnęła Konfederacja wobec strat, jakie poniosło społeczeństwo są nieporównywalne. Sam Suski - olbrzymia wartość tego człowieka, olbrzymia wartość dla kultury - zginął. Jak powiedział kiedyś profesor Wyka: „strzelali brylantami do wrogów.” Suski był brylantem, który został po prostu zatłuczony. Trzeba patrzeć na wszystko z pewnym zachowaniem równowagi. Nie tracić wartości duchowych i nie tracić historii.
- Mąż Stanisławy zginął w Auschwitz.
- Tadek Zawiła zginął. Był okazem zdrowego chłopa, typem zawadiaki. Podobno jeszcze przed śmiercią zabił stołkiem jednego esesmana. Jego brat był przeciwieństwem. Intelektualista i profesor liceum. Bał się wszystkiego. Był bardzo ceniony jako profesor przed wojną. Uczył na tajnych kompletach, ale nie był w konspiracji, bo się po prostu bał. Tak się wystraszył aresztowań, że poszedł do szpitala i kazał sobie zoperować ślepą kiszkę. Kiedy leżał na sali pooperacyjnej, pojawił się Niemiec. Ze strachu rozerwał ranę i pozrywał szwy. Sam siebie unicestwił.
- A z Wagnerem co się stało?
- Nie wiadomo. Ciotka długo próbowała się czegoś dowiedzieć po wojnie, ale to były inne czasy. Po wojnie trzeba było myśleć o własnych problemach. Nie było możliwości szukania. Lepiej było zapomnieć. Kogo mogli, to aresztowali. Najbardziej zainteresowani byli albo w obozie, albo zostali wywiezieni. Należy domniemywać, że wykonał swoje zadanie, a potem gdzieś go przerzucili.
- Dom udało się odzyskać?
- Tak. Po przyjeździe mojej rodziny z Czernichowa okazało się, że w domu mieszka Armia Czerwona. Kiedy się wyprowadzili, zamieszkali w nim znowu moi dziadkowie. Mieszkałem tam dwadzieścia lat. Spędziłem tam dzieciństwo. Niestety w roku 1974 dom został zburzony pod budowę hotelu. Obecnie jest to potężny wieżowiec - galeria. Komuniści uparli się, że muszą w tym miejscu postawić hotel. Przyjechała ciotka i reszta rodziny. Odbyła się ogromna walka w obronie domu. Władza proponowała odszkodowanie, ale Jadwiga żadnego odszkodowania nie chciała. Dom miał wartość ideową, bo bronił honoru Podhala. Tego na pieniądze nie da się przeliczyć. Doszło do tego, że nie ma odszkodowania i nie ma domu. To stało się przyczyną depresji mojego ojca. Nie mógł się z tym pogodzić. Hotel nie został nigdy zbudowany, a z końcem lat dziewięćdziesiątych budowę sprzedano spółce polsko-francusko-belgijskiej.
- Wróćmy jeszcze do czasów okupacji niemieckiej. Czy rodzina miała kontakt z partyzantami?
- Konfederacja w początkowym etapie rzeczywiście miała formę cywilną. Gött-Getyński i Stefan Iwanicki mieli za zadanie stworzyć Dywizję Podhalańską, która miała strukturę wojskową. Dla potrzeb samej walki ideologicznej Konfederacja chciała zachować dużą odrębność od podległości innym organom. Dla potrzeb Dywizji Podhalańskiej potrzebne były kontakty ze strukturami oficjalnymi państwa podziemnego. Nie dało się tego robić przy pomocy paru dubeltówek i tego, co odkopano w Chochołowie, dlatego Jadwiga pojechała na spotkanie do ZWZ-tu, żeby prowadzić takie próby włączenia. Dywizja została wchłonięta przez AK. Szefem oddziałów w lesie został Józef Kuraś z Waksmundu, bo Gött-Getyński został aresztowany i zginął w Auschwitz, a Iwanicki uciekł ostrzeżony, ale zginął później w Powstaniu Warszawskim. Józef Kuraś, pseudonim Ogień (wcześniej Orzeł) był odpowiedzialny za ludzi i za wyrok na Wagnerze. Ogień zorganizował oddział, który wszedł do AK. Z całej piątki z Placówki Naczelnej Konfederacji wojnę przeżyła tylko Jadwiga Apostoł.

Galeria

Fundusz Inicjatyw Obywatelskich
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Wtórna publikacja lub rozpowszechnianie treści publikowanych przez Stowarzyszenie
bez uprzedniej pisemnej zgody Zarządu Stowarzyszenia zabronione.
Auschwitz Memento
Narodowe Archiwum Cyfrowe Muzeum Tatrzańskie Miasto Nowy Targ Miasto Zakopane Powiat Tatrzański Powiat Nowotarski